PH 2018

TREKKING ZACZĘŁY DZIECI

Kto powiedział, że dzieciaki nie mogą pojechać w Himalaje?! Bardzo wielu. Zdecydowana większość. Które dzieciaki pojechały w Himalaje? Nieliczne. W wyprawie trekkingowej Polskie Himalaje 2018 udział wzięło siedmioro uczniów z rybnickiej szkoły społecznej im. Jerzego Kukuczki. Jest to szkoła pod wieloma względami wyjątkowa. Stworzona i do dzisiaj prowadzona przez rodziców, którzy w ramach stowarzyszenia już od ponad 20 lat wspólnie z nauczycielami budują miejsce, w którym najważniejsze są dzieci.

– Tym ostatnim w dzisiejszym świecie szybkich rozwiązań i dróg na skróty trzeba przede wszystkim zaoferować czas na budowę silnej relacji rodzicielskiej. A gdzież łatwej o jej zbudowanie jak nie na wspólnej wyprawie? Na pierwszych śmiałków nie trzeba było długo czekać. Decyzja zapadła – jedziemy w Himalaje! Podjęliśmy wyzwanie „rodzina poza domem”, mierzymy się z własnymi słabościami gotowi na trudy fizyczne i psychiczne. W nazwie Stowarzyszenia „Rodzice-Dzieciom” dopisujemy symboliczny przyimek „z”: jadą rodzice z dziećmi – przypomniał inicjator i kierownik grupy Wojciech Rycman.

Katarzyna Holona (lekarz), Grzegorz i Mateusz Goik, Agnieszka i Wiktoria Kozielec, Emilia, Arkadiusz i Jakub Musioł, Michalina i Mariusz Pytel oraz Martyna i Mateusz Rycman.

Wybór Jerzego Kukuczki na patrona szkoły nie był przypadkowy. Szkoła od lat może chwalić się wysokim wynikiem dydaktycznym (w roku szkolnym 2015/2016 osiągnęła pierwszy w województwie śląskim wynik testu szóstoklasisty), jednak jej największą chlubą jest nieustanna gotowość do podejmowania nowych wyzwań.

– Taką też postawę – poszukiwania i wytyczania nowych szlaków – chcieliśmy zaszczepić u naszych uczniów, naszych dzieci. Oddanie hołdu polskim himalaistom w 100. rocznicę odzyskania niepodległości było także okazją do kształtowania postaw patriotycznych i wychowania w duchu dumy narodowej. Od tego fundamentu budujemy w szkole naszą górę wartości – podkreślił Wojciech Rycman.

Edukacja outdoorowa, jakże daleka od sformalizowanej edukacji prowadzącej ucznia „po śladzie” do odnalezienia jedynej słusznej odpowiedzi na teście, ma oczywiście swoją cenę.

– Przyszło nam zmierzyć się najpierw z poważną lekcją przedsiębiorczości polegającą na zebraniu funduszy na wyjazd. Wyprawy wysokogórskie Piotr Pustelnik sprowadził swego czasu do kwestii wyboru: „Nie chcesz, nie jedziesz. Nie jedziesz, nie widzisz. Nie widzisz, nie przeżywasz. Wybór należy do ciebie”. My byliśmy od początku na tak – wspomniał inicjator.

– Dziękujemy tym wszystkim, którzy zechcieli wesprzeć te pierwsze odważne dziecięce wybory – dodał.
PS. Ze zrozumiałych względów celem grupy nie mogło być dojście do bazy pod Everest.
PAUL HARTMANN POLSKA WSPOMÓGŁ NEPALCZYKÓW

W kwietniu 2015 roku Nepal nawiedziło katastrofalne w skutkach trzęsienie ziemi. W jego wyniku zginęło ok. 9000 osób, a rannych zostało ponad 23 tysiące. Wielu z tych, którzy przeżyli, straciło cały dobytek. Dziś nadal setki mieszkańców potrzebują wsparcia, by powrócić do normalnego życia. Polskie Himalaje od pierwszego dnia tragedii uczestniczą w akcji niesienia pomocy. W 2018 roku dołączyły do nas kolejne firmy, m.in. PAUL HARTMANN Polska, partner projektu, który udzielił wsparcia także jego uczestnikom.

– Firma przekazała dla 30 grup udających się na trekking do bazy pod Mount Everestem apteczki zawierające materiały opatrunkowe (plastry, gazy, bandaże, opaski elastyczne). HARTMANN przekazał również dla lekarzy, którzy stacjonowali w Katmandu w czasie biegu dwie apteczki zawierające szeroki asortyment produktów do opatrywania ran” – poinformował Łukasz Kruszewski.

Na trasie trekkingu pod Everest, w wiosce Khunde, jest szpital wybudowany w 1966 roku przez sir Hillary’ego. I na potrzeby tej placówki, a także okolicznych wiosek, HARTMANN przekazał materiały opatrunkowe (plastry, gazy, bandaże, opaski elastyczne) oraz produkty do opatrywania ran.

Hojność firmy była ogromna, w przeliczeniu na wagę – aż 800 kg. Tego nie dało się przetransportować za darmo, bo nie w tym rzecz, aby wydać pieniądze na cargo. Trzeba było zmniejszyć ciężar i objętość, ale i tak było to ponad 100 kg. Pytanie jak przewieźć kilka kartonów długo było aktualne, do czasu, kiedy Qatar Airways wziął koszty transportu na siebie. A warto wiedzieć, że za każdy przekroczony kilogram dopuszczalnej wagi bagażu (30 kg) opłata wynosi 40 dolarów.

Kiedy już pudła, starannie opakowane i zabezpieczone, zostały nadane w Warszawie, pojawiło się kolejne pytanie – czy dotrą na lotnisko w Katmandu w dobrym, a nie szczątkowym stanie. Półfinał okazał się szczęśliwy. Kartony trafiły do hotelu Vaishali, z niewielkimi już trudnościami, jak ciekawość celników co w nich się znajduje (było drobne sprawdzanie), a także z transportem (jechały na kolanach uczestników).
WICEPREZYDENT NEPALU PODZIĘKOWAŁ POLAKOM ZA POMOC JEGO RODAKOM

„Dziękuję Polakom za okazywaną na różne sposoby pomoc moim rodakom” – powiedział wiceprezydent Nepalu Nanda Bahadur Pun podczas przyjęcia w Katmandu z udziałem 350 gości wydanego przez ambasadora RP w Delhi Adama Burakowskiego i konsula generalnego RP w stolicy Nepalu Lokmanya Golchha na okoliczność 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości.

Na uroczystość przybyli ministrowie różnych resortów nepalskiego rządu, ambasadorzy krajów mających tu swe placówki (m.in. Finlandii, Niemiec, Norwegii, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii), szef delegacji Unii Europejskiej Veronica Cody, a także niektórzy uczestnicy projektu Polskie Himalaje 2018 z ogólnej liczby 400 osób, biorących udział w Supermaratonie Pamięci Polskich Alpinistów oraz wyprawie trekkingowej pod Mount Everest.

Sala kongresowa 5-gwiazdkowego hotelu Soaltee Crowne Plaza, jego lobby, a także wejście, przystrojone zostały w narodowe barwy Polski, a ze stolików „spoglądały” z paprotek biało-czerwone goździki. Po hymnie Nepalu zabrzmiały cztery zwrotki Mazurka Dąbrowskiego. Ambasador Burakowski wprowadził zebranych w temat 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, a po chwili na wielkim ekranie zaprezentowano film od Tatr po Himalaje obrazujący ostatni etap przygotowań Rodziny Podróżników. Muzycznym podkładem były przeboje Czerwonych Gitar, które towarzyszyły od początku projektu, a w dalszej części uroczystości popłynęła muzyka Fryderyka Chopina.

Pierwsze trofeum projektu Polskie Himalaje – Everest 2018 oraz medal Supermaratonu Pamięci Polskich Alpinistów otrzymał z rąk szefa logistyki Marcina Mentela wiceprezydent Nepalu. W ten symboliczny sposób podziękowaliśmy wszystkim mieszkańcom tego kraju (zwłaszcza tragarzom), instytucjom i organizacjom za pomoc przy realizacji tego ogromnego przedsięwzięcia. Trofea wykonali Tomasz Perek i jego córka Kamila prowadząca firmę „Świat form” w Julianowie, natomiast piękne medale – Technika/Aerotechnika Jerzy Domicz z Poznania.
AMBASADOR UNII EUROPEJSKIEJ: FANTASTYCZNY PROJEKT

„Polskie Himalaje to fantastyczny projekt” – oceniła ambasador Unii Europejskiej w Nepalu Veronica Cody. Irlandka, wraz z najmłodszym uczestnikiem wyprawy trekkingowej do bazy pod Everestem 8-letnim Jakubem Musiołem ze Społecznej Szkoły Podstawowej im. Jerzego Kukuczki w Rybniku, w lobby hotelu Vaishali w Katmandu dokonała w październiku 2018 roku otwarcia wystawy prezentującej największe osiągnięcia polskich alpinistów w Himalajach i Karakorum. Ekspozycja – na okoliczność setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości – została przygotowana przez Leszka Cichego i Romana Gołędowskiego przy udziale Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie oraz … Nepalczyków przebywających w stolicy nad Wisłą.

„Kiedy dowiedziałem się, że potrzeba jeszcze wykonać pilnie planszę tytułową wystawy, ani przez chwilę się nie zastanawiałem. A swój udział mają w tym Nepalczycy, których siedmiu zatrudniam i z ich pracy, zaangażowania jestem bardzo zadowolony. Zresztą nie tylko ja” – powiedział szef druk24h.pl Paweł Grot.

W uroczystym otwarciu wystawy uczestniczył konsul honorowy RP w Katmandu Lokmanya Golchha, który pogratulował uczniom rybnickiej szkoły wytrwałości w dążeniu do celu. Ich rodzice przyznali, że kiedy opuszczały ich siły, to jakby przechodziły na dzieci, które „parły do przodu”. Również Veronica Cody była zdumiona, że najmłodsi uczestnicy wyprawy trekkingowej doszli aż do wysokości 5000 m bez większych problemów.

Ambasador Unii Europejskiej, zaznajomiona z projektem Polskie Himalaje, oceniła go jako fantastyczne przedsięwzięcie nie tylko dlatego, że łączy ludzi z pasją, którzy zmierzają do obranego przez nich celu, ale również że wspomagają Nepalczyków.

„Już sam przyjazd jest wsparciem dla mieszkańców, bo korzystają z tego hotele, restauracje, punkty usługowe, agencje turystyczne itd., itd. A jak zobaczyłam ile jeszcze środków medycznych przywieźli uczestnicy himalajskiego projektu dla szpitali – zaniemówiłam” – podkreśliła Irlandka.
DOBRO – IM WIĘCEJ GO DAJESZ, TYM WIĘCEJ DOSTAJESZ

Na trasie trekkingu do bazy pod Everestem Nepal dał nam możliwość podziwiania wspaniałych widoków najwyższych gór świata, więc i my chcieliśmy coś dać Nepalowi. Ktoś kiedyś powiedział: “Dobro – im więcej go dajesz, tym więcej dostajesz”. I takie było też przesłanie tego ogromnego przedsięwzięcia. „Oddałam swoją koszulkę tragarzowi na pożegnanie w Lukli, a w Katmandu dostałam w prezencie dwie” – wyjawiła Zosia.

Prawie wszyscy uczestnicy wyprawy, tj. 400 osób przywoziło „coś” ze sobą – były przybory szkolne, zabawki, ubrania, jak również środki medyczne. Do akcji „leki dla Nepalczyków” włączyła się m.in. żona Leszka Cichego – Danuta Horodyńska.

W trekkingu do bazy pod Everestem wzięło udział kilkoro lekarzy okulistów. Choroby oczu, takie jak: zapalenie powiek, spojówek, zapalenie rogówki, suche oko, występują wszędzie, niezależnie od wysokości. Choroby oczu nie znają granic. Tak jak i pomoc ludzka. Na apel do firm farmaceutycznych, produkujących leki okulistyczne, o ich bezpłatne przekazanie mieszkańcom Nepalu, odpowiedziało kilka podmiotów.

„Wspaniały dar otrzymaliśmy od polskiego oddziału firmy THEA: 960 opakowań BLEPHAGEL – płynu do higieny powiek i 560 opakowań kropli antybiotykowych AZYTER. Firma przekazała te leki za pośrednictwem partnera projektu Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki” – poinformowała Danuta Horodyńska, kierownik ostatniej trekkingowej grupy 20B.

Gorąco dziękujemy wszystkim osobom zaangażowanym w logistykę przekazania tych leków Nepalczykom, a przede wszystkim Stefanowi Jaworskiemu-Martyczowi, Adamowi Sztachelskiemu, Jerzemu Natkańskiemu, jak również krakowskiej grupie, zwłaszcza Iwonie Kotule, Marcinowi Mentelowi i dr Andrzejowi Machalicy (pracuje m.in. w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym), który z własnej inicjatywy dokonał zakupu środków medycznych i stetoskopów (słuchawki lekarskie).

Wyrazy serdecznego podziękowania kierujemy również do firm:

* BAUSCH and LOMB i Katarzyny Hermanowskiej za krople i maści antybiotykowe oraz preparaty przeciwzapalne i regenerujące rogówkę (FLOXAL, YELLOX, CORNEREGEL);

* POLPHARMA i na ręce Magdaleny Blicharskiej za krople antybiotykowe i przeciwzapalne (DICORTINEFF i FLOXAMIC NEO);

* ALCON i z ukłonem dla Anny Wypchło za przekazanie kropli nawilżających (SYSTANE) i tabliczek do badania okulistycznego.
ŁZY WZRUSZENIA, ŁYK RUMU i NIEBOTYCZNA RADOŚĆ – CHWILA W RAJU

– Te naście dni razem przeżytych nie zapisało we mnie, ani jednego grama złości. Wręcz przeciwnie… chęć niesienia pomocy, wrażliwość. Wiem, że każdemu z nas zależało na dobru drugiego człowieka. Byliśmy JEDNYM ORGANIZMEM, a tu wszystko musi grać, bo przecie lewa noga w prawo nie pójdzie. Zatem, szliśmy razem. Moje marzenie się spełniło – baza pod Everestem. Dla kogoś kupa kamoli. Dla mnie coś niezwykłego, magicznego. Łzy wzruszenia, łyk rumu i niebotyczna radość. Tak, byłam na moment w RAJU – wspomina Gabi Kantarska z Kędzierzyna-Koźla, która dowodziła grupą 6A.

Jak przystało na grupę 6A, byliśmy na 6 z plusem. I nie są to żarty, ani jakaś forma przechwalania. To czyste i prawdziwe, niczym nie podkolorowane słowa. Ekipa składająca się z 14 osób, a każda z nas inna, barwna i oryginalna. I każda z nas miała swój wkład w tworzeniu tego… dość nietypowego ORGANIZMU.

Powinnam zacząć od imion, bo przecież nie jesteśmy bezimienni. Wiem, wiem, RODO, ale imiona wymienić muszę. Magiczna 14 to: Maciek z Madzią, Monia, Szymon, Marcin, Janusz, Maciek, Tomcio, Iza, Konrad, Elwira, Aga z Piotrem , Martyna i ja. Policzyliście? I co, pomyliłam się? Nie, bowiem Madzia, żona Maćka, dzielona była na dwie grupy 🙂 To nasza p. doktor, jak Maciek, jej mąż 🙂

Dla każdego z nas Nepal był przygodą, i to niepodważalne. Każdy nasz dzień zaczynaliśmy od zamawiania śniadania, ech ten orderbook. Działo się, oj działo. Zbieranie gotówki, zapłata i wypad na szlak. Plecak nie jednemu ciążył , ale czy to była istota rzeczy? Nie, patrząc na naszych tragarzy i te 26 kg na ich plecach, jakoś gasiło nasze kilogramy w plecaku. Z szacunkiem do ich pracy, uśmiechu….

A Nepal, czego mnie nauczył? Cierpliwości. Oczekiwanie na jedzenie przedłużało się w nieskończoność, tylko burczenie w brzuchu wyznaczało ciągnące się minuty. A kiedy talerze wędrowały na stół, z okrzykiem:
– dalbat, kto zamawiał dalbat ???
– momo, czyje to momo ???
– ja zamawiałam dalbat, to moje momo, ja zupę czosnkową… i radość gościła przy stole.

I nie tylko radość, rozmów końca nie było. Bez telefonów dało radę zjeść posiłek, jak dawniej. To tylko wspólny posiłek. Tylko? Aż, taka Wigilia każdego dnia. A prezenty? Owszem były, to ów uśmiech, podanie soli, czy wspólne rozmowy. Tego nie zapomnę, nigdy! Jak nie zapomnę gór mi umiłowanych, wysokich, ostrych, poszarpanych. Nie raz zdarzało mi się zeszklić oczy. Dobrze, że człek okulary nosił. Gdyby kazano mi powiedzieć, co było naj, nie wiem. Nie potrafię ocenić, bo wszystko było inne. I kultura, i ludzie, i natura.

Ludzie. To zupełnie inna historia. Gdybym umiała malować, namalowałabym Himalaje i wielki, cudowny uśmiech. I oczy, tak, zdecydowanie oczy, takie pełne nadziei, ale radosne, pełne ciepła. Dzieci krzyczące głośno: namasteee, podające ręce i uśmiechające się szeroko. Tak szeroko, że można policzyć zawartość buzi. Cudowne „perełki” Nepalu. I w tym wszystkim nasza 14, bawiąca się z dziećmi, z uśmiechem, szczerym i radosnym.

Te naście dni razem przeżytych nie zapisało we mnie ani jednego grama złości. Wręcz przeciwnie… chęć niesienia pomocy, wrażliwość. Że co, że same Anioły? Jasne, że nie… Przecież jesteśmy ludźmi, z wszelkimi wadami, ułomnościami, czy co tam jeszcze…

Wiele mam sobie do zarzucenia, ale wiem, że każdemu z nas zależało na dobru drugiego człowieka. I tu spisaliśmy się na medal. Byliśmy JEDNYM ORGANIZMEM, a tu wszystko musi grać, bo przecie lewa noga w prawo nie pójdzie. Zatem, szliśmy razem:) A jak który człon na lewo skręcił, reszta ciągnęła organ w dobrym kierunku.

Dlaczego tyle piszę o grupie? Bo to ważne, bo to MY „zdobyliśmy” swój Everest. Ten pełen człowieczeństwa, wspólnoty. Przeżywaliśmy każdy dzień, wspieraliśmy się i zgarnialiśmy z Himalajów to, co najpiękniejsze. A zaznaczam, że każdy z nas był inny. Z różnych stron Polski, różnych zawodów, a właśnie Himalaje połączyły nas w jeden, niezwykły na swój sposób organizm.

Zaprzyjaźniliśmy się, co widać na zdjęciach i to, czego oko kamery nie uchwyci. To ta wewnętrzna radość, którą świadomie, bądź nie dzieliliśmy się na treku. Daliśmy radę, sprawdziliśmy się jako zespół. Zatem, każdemu z Was pragnę podziękować za każdy dzień, za wzruszenie, za tę pożegnalną kolację i niezwykły prezent, jakim mnie obdarowaliście. Mandala czeka na ramkę, i obiecuję, że zawiśnie na ścianie, a w niej wspomnień czar o niezwykłych ludziach z GRUPY 6A !

Moje marzenie się spełniło, baza pod Everestem… dla kogoś kupa kamoli. Dla mnie coś niezwykłego, magicznego. Łzy wzruszenia, łyk rumu i niebotyczna radość. I nie powiem, że było lekko, ale powiem, że było warto. Każdy krok, każdy kamol zapisał się we mnie. Każdy mój oddech, ten ciężki i zatykający wart był miliony. To jak przekroczenie bramy Raju, na chwilę. Tak, byłam na moment w RAJU. Czy kiedyś tam wrócę? Bardzo bym chciała, tym razem z mężem. Bo dzielenie się szczęściem pogłębia smak, a ten czuję po wszystkie kubki smakowe i doprawiać nim będę każdy dzień.

Inna historia, to Katmandu… ech, ciarki mnie przechodzą. Pozytywnie, oczywiście. Miasto tak bardzo intrygujące, tak pociągające, że stolica Kataru – Doha, nie zrobiła na mnie wrażenia. A przecież tam bogactwo i przepych rządzi. A mnie ciągnęło do Katmandu, do tego kurzu, chaosu, uśmiechu, straganów, zapachu i ulicznego wariactwa.
NIEDOBÓR TLENU BYŁ OBEZWŁADNIAJĄCY

– Głównym problemem okazał się niedobór tlenu, który był po prostu obezwładniający. Każdy z nas reagował troszeczkę inaczej, pomimo tego, że byliśmy wysportowani. Praktycznie wszyscy z uczestników uprawiali bardzo intensywnie jakąś dyscyplinę sportu – podkreślił dr Dominik Drobiński, szef grupy 2, pracujący w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie. Wywiad ze specjalistą anestezjologii intensywnej terapii Kliniki Kardiochirurgii, kierownikiem Pododdziału Anestezjologii Intensywnej Terapii został zamieszczony na stronie szpitala, będącego w gronie partnerów projektu Polskie Himalaje.

*** Panie Doktorze, kiedy pojawiła się myśl: „wyruszę w Himalaje”?

– Pomysł o udziale w wyprawie zrodził się dość spontanicznie, gdy przypadkowo usłyszałem o projekcie Polskie Himalaje 2018 i zaangażowaniu lekarzy. To było jakieś cztery lata temu. Wtedy myślałem o tym jako o planie na odległą przyszłość, ale czas szybko zleciał, a samo przedsięwzięcie jest już dla mnie wspomnieniem.

*** Pięknym?

– Na pewno tak, ale jednocześnie bardzo trudnym. Kiedy cztery lata temu wysyłałem swoje CV do organizatora wyprawy, Janusza Kalinowskiego, nie spodziewałem się, że to co przeżyję, będzie moim jednym z trudniejszych doświadczeń podróżniczych. Gdy się zgłaszałem, myślałem: skoro ktoś potrzebuje lekarza, a na dodatek chce go wysłać w ciekawe miejsce na świecie, to grzechem jest nie podjąć wyzwania. Szczególnie, że ilekroć myślałem o Himalajach, zawsze wydawał mi się to wyjazd nierealny. I choć od lat podróżowałem z plecakiem, przemierzyłem Azję i Afrykę, to rejony górskie były mi obce. Skoro nadarzyła się okazja, nie mogłem nie spróbować. Zwłaszcza, że ktoś to za nas organizował. My mieliśmy jedynie wziąć udział i spełnić swój lekarski obowiązek niesienia pomocy.

*** Skoro mowa o obowiązkach, jaka była Pana rola podczas wyprawy?

– Na etapie planowania wyprawy zostałem poproszony, aby poza funkcją lekarza, zostać kierownikiem jednej z grup. Moim celem było doprowadzenie 13-osobowej grupy nr 2 do Base Camp. Trekking był zaplanowany na 13 dni, a ja dodatkowo na etapie wspinaczki byłem łącznikiem między grupą, a głównym organizatorem.

*** Jak wyglądał trekking?

– To było wielkie wyzwanie i ogromna przygoda. Chociaż znaliśmy program ramowy wyprawy, kluczowe punkty na trasie, odległości między postojami, wysokości, na których będziemy się wspinać, czy różnice poziomów między kolejnymi noclegami, nie zdawaliśmy sobie sprawy z działania wysokości na nasze organizmy. Z działania otoczenia, środowiska naturalnego, które będzie wpływało na nasze samopoczucie i zdolności fizyczne. To była walka.

– Oczywiście my się nie znaliśmy w tej grupie. Ze mną było trzech przyjaciół jeszcze z czasów studiów, dwie osoby poznałem na jednym ze spotkań organizacyjnych, natomiast pozostałe osoby to byli ludzie kompletnie mi nieznani. Natomiast ja się tego nie obawiałem, bo miałem kiedyś podobne doświadczenia – wtedy to była ekspedycja nad jezioro Bajkał, tam znałem tylko jedną osobę, ale fajne było to, że wszystkich nas łączył cel, by przeżyć wspaniałą przygodę. Liczyłem, że tu będzie tak samo. I się nie zawiodłem, bo ludzie, których spotkałem byli fantastyczni. Łączył nas cel.

*** Cel, którym było…

– Dojście do podnóża Mount Everestu, do sławnego pola lodowcowego na Lodowcu Khumbu, które nazywane jest Base Camp – obozem podstawowym, z którego rozpoczynają się wszystkie ekspedycje na Mount Everest, czy pobliskie szczyty. Base Camp znajduje się na wysokości ok. 5300 m.

*** Ile czasu zajęło Wam dotarcie do bazy podstawowej?

– Ogromną zaletą tej wyprawy było to, że bardzo dużo czasu mogliśmy poświęcić na dojście na górę, a mało czasu na zejście. Dojście zajęło nam prawie dziewięć dni – było to na tyle długo, że nasze organizmy w trakcie tej wędrówki mogły zaadaptować się do otaczającego, nieprzyjemnego dla naszych organizmów środowiska. Głównym problemem okazał się niedobór tlenu, który był po prostu obezwładniający. Każdy z nas reagował troszeczkę inaczej, pomimo tego, że byliśmy wysportowani; praktycznie wszyscy z uczestników uprawiali bardzo intensywnie jakąś dyscyplinę sportu (prawie połowa była wytrawnymi biegaczami i to nie tylko na 10 km, ale mieli za sobą maratony i półmaratony, a czterech uczestników biegało po 100 km). Ja nie byłem tak bardzo wysportowany, ale przygotowywałem się bardzo intensywnie i wydaje mi się, że sprostałem wymaganiom.

*** Ile czasu schodziliście?

– Schodziliśmy około czterech dni. Zrobiliśmy sobie jeden przystanek. To zresztą było zorganizowane w ten sposób, ponieważ organizatorom ekspedycji Polskie Himalaje 2018 zależało, by z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, jak najwięcej Polaków dotarło do bazy podstawowej. Miało to pokazać długoletni związek Polaków z Himalajami, szczególnie w latach 80., 90., gdy zdobywali ośmiotysięczniki. Gdyby to zostało zorganizowane inaczej, wielu osobom by się nie udało. My wchodziliśmy bardzo powoli, plus robiliśmy dwukrotnie przerwy, podczas których wchodziliśmy na znacznie wyższe szczyty niż spaliśmy – to były wejścia aklimatyzacyjne.

*** Jak się Pan się przygotowywał do wyprawy?

– Sam wyjazd zachęcił mnie do większej aktywności. Podróż była zaplanowana na październik, a ja od stycznia zacząłem się przygotowywać fizycznie. Mój szwagier jest fizjoterapeutą, więc poprowadził mnie przez proces wzmacniania kolejnych partii mięśni. Zrezygnowałem z windy, wchodziłem po schodach, ograniczyłem słodycze. Regularnie pływałem. Natomiast od 1 maja zawsze jeździłem do pracy rowerem.

*** Co było dla Was największym wyzwaniem?

– Wspomniany niedobór tlenu był naprawdę dominującym obciążeniem dla naszych organizmów. Surowe środowisko, ubóstwo, monotonia jedzenia, brak snu lub niewłaściwy sen, ale też zwykła nuda, to wszystko sprawiło, że zmieniłem nastawienie do tego typu wypraw. To naprawdę nie był spacer po górach.