„W księżycową jasną noc o godzinie 23 wystartowałem od podstawy ściany, zbrojny jedynie w puchowy kombinezon, dwa czekany w rękach i plecak z dwoma litrami napojów, kilkoma cukierkami, walkie-talkie, aparatem fotograficznym, czterema śrubami lodowymi i 30 m liną, którą utraciłem nieszczęśliwie zaraz na początku wspinaczki” – wspomina kierownik ówczesnej wyprawy Klubu Wysokogórskiego w Katowicach Krzysztof Wielicki, który 30 lat temu stanął na szczycie Dhaulagiri (8167 m). Na poprawiny, w dniach 9-10 maja 1990 roku, wspinał się ponownie. Tym razem samotnie, wytyczając nową drogę centralnym kuluarem wschodniej ściany.

Czy dziś, z perspektywy czasu i całej kariery, 70-letni Wielicki uważa, że wtedy był najbliżej pozostania w górach wysokich na zawsze?

– Wspinaczka zaliczana jest do sportów wysokiego ryzyka. Możesz nie popełnić żadnego błędu, a spadnie tobie kamień na głowę czy porwie lawina. Czasami jest to loteria. Było wiele okazji, że mogłem z różnych gór nie wrócić. W przypadku Dhaulagiri myślałem, że faktycznie jest to już koniec, że nie wyjdę z tej pułapki, z tej ściany bez liny. Nie chcę za bardzo tragizować, a delikatnie mówiąc było kiepsko. Ale żyję! Widocznie piekło mnie jeszcze nie chciało.

Przedsmak tego, co go może czekać, zafundował sobie 24 kwietnia. Dzień wcześniej z dwójką uczestników wyprawy założył biwak na wysokości 7000 m. Wykorzystując dobre samopoczucie, w przeciwieństwie do partnerów, bladym świtem wyruszył samotnie w stronę szczytu, na którym stanął o 10.50. Po trzech godzinach był z powrotem w namiocie, zaś na wieczór dotarł do bazy. A potem?

– Odpoczywając, czekałem na idealne warunki i pełnię księżyca. 8 maja wszedłem na przełęcz, by następnego dnia przed północą rozpocząć samotnie trwająca 13 godzin wspinaczkę centralnym kuluarem wschodniej ściany. W południe za sprawą stromych płyt skalnych, pokrytych śniegiem, osunąłem się kilka razy ze zgrzytem raków i ostrzy czekanów. W pewnym momencie zorientowałem się, że wpadłem w pułapkę. W górze trudna bariera skalna, schodzenie – możliwe, ale nierealne. Po trzech godzinach przeróżnych prób, odwołaniu się do doświadczenia i szczęścia, osiągnąłem grań na wysokości 7750-7800 m. Wyczerpany byłem bardziej psychicznie niż fizycznie. Zaczął sypać śnieg, wobec czego zaniechałem kontynuowania wspinaczki do szczytu, na którym byłem 24 kwietnia. W tych warunkach nie należało zwiększać ryzyka.

A dziś – jak przyznał Wielicki – po głowie chodzi mu nadal K2. Czy wyprawa najbliższej zimy jest realna?

– Mam więcej wątpliwości niż pewności. Jak na razie nie ma ludzi. Latem mieliśmy wyselekcjonować kilku kolejnych kandydatów, ale pandemia zburzyła nasze plany. Dajemy sobie jeszcze szansę na zimę 2020-21, aby mieć nadzieję, wszak ona umiera ostatnia…

13 maja w Warszawie, biegiem na Dhaulagiri, zainaugurowany zostanie dwuletni cykl zawodów Korona Himalajów i Karakorum, które mają upamiętniać największe osiągnięcia polskich wspinaczy oraz tych, którzy na zawsze zostali na 14 ośmiotysięcznikach. Cykl zakończy się w maju 2022 roku w 30. rocznicę śmierci Wandy Rutkiewicz, którą po raz ostatni widział ją 12 maja 1992 roku meksykański alpinista Carlos Carsolio – 300 m przed wierzchołkiem Kanczendzongi.

Majowa inauguracja biegów od Białej Góry nie jest przypadkowa. Poza sukcesem Wielickiego, 1 maja 2008 roku na szczycie stanęła Kinga Baranowska jako pierwsza Polka, 10 dni po niej Artur Hajzer i Robert Szymczak, 18 maja 1980 roku Wojciech Kurtyka i Ludwik Wilczyński, a trzy lata po nich Mirosław Gardzielewski, Jacek Jezierski, Tadeusz Łaukajtys i Wacław Otręba. Jak zawsze osiągnięcia mieszają się z tragicznymi wydarzeniami. 8 kwietnia 2009 roku podczas wyjścia aklimatyzacyjnego na Dhaulagiri, w szczelinie lodowcowej między obozem I a bazą, na wysokości ok. 5750 m pozostał na zawsze Piotr Morawski.

W tym roku, w ramach cyklu Korona Himalajów i Karakorum, organizowanego przez Klub Sportowy Polskie Himalaje, planowanych jest jeszcze sześć biegów na dystansie 5 km: 27 maja – Lhotse, 17 czerwca – K2, 8 lipca – Nanga Parbat, 29 lipca – Gaszerbrum II, 23 września – Manaslu i 14 października – Makalu.